Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

35-latka spod Cieszyna odnalazła skarb cichociemnych i... zapobiegła tragedii

Łukasz Klimaniec
W nocy z 15/16 lutego - będziemy mieli 75 rocznicę pierwszego zrzutu Cichociemnych. Wówczas to, omyłkowo zrzuceni w rejon Dębowca k. Cieszyna, Cichociemni zdążyli ukryć plecak z dokumentami i pieniędzmi. Gdyby znaleźli go Niemcy, byłaby tragedia - wielu ludzi zostałoby zdekonspirowanych. Na szczęście odnalazła go Anna Szalbot, 35-latka z Wisły.

Zobacz też:
75 rocznica lądowania Cichociemnych w Dębowcu [ZDJĘCIA]. Był też Antoni Macierewicz

35-latka spod Cieszyna odnalazła skarb cichociemnych i... zapobiegła tragedii

Rola kobiet działających w ruchu oporu jest niedoceniona - uważa Władysława Magiera, historyczka z Cieszyna, która od lat przypomina zapomniane postacie Śląska Cieszyńskiego. W zbliżającą się 75. rocznicę zrzutu cichociemnych (15/16 lutego 1941 r. - red.) zwraca uwagę na Annę Szalbot z Wisły-Malinki, która odegrała niemałą rolę w pierwszym zrzucie spadochroniarzy na teren okupowanej przez hitlerowców Europy.

Wyszkoleni w Anglii żołnierze z polskiej elitarnej jednostki dywersyjnej - rotmistrz Józef Zabielski „Żbik”, major Stanisław Krzymowski „Kostka” i pełniący rolę kuriera bombardier Czesław Raczkowski „Orkan”, znaleźli się na pokładzie samolotu Armstrong Whitworth Whitley, który w nocy z 15 na 16 lutego 1941 roku w ramach operacji „Adolphus” wystartował w kierunku Włoszczowej na Kielecczyźnie. To tam na cichociemnych mieli czekać żołnierze Związku Walki Zbrojnej. Spadochroniarze wyskoczyli jednak z samolotu, gdy ten znajdował się nad Śląskiem Cieszyńskim - pilot omyłkowo sądził, że maszyna jest już nad wyznaczoną strefą zrzutu, co sugerował dodatkowo niski stan paliwa. Żołnierze najpierw zrzucili zasobniki, które zawierały m.in. nadajniki, szyfry, pistolety i urządzenia świetlno-sygnalizacyjne, a następnie sami wyskoczyli. Szybko wyszło na jaw, że wylądowali w złym miejscu - na lądzie nie było żołnierzy ZWZ, którzy mieli ich odebrać. Na dodatek Zabielski podczas lądowania na zamarzniętych mokradłach poważnie uszkodził sobie nogę.

Zdezorientowani i zaskoczeni, zostali zdani na samych siebie. Raczkowski zdołał odnaleźć Zabielskiego i wspólnie ukryli kombinezony, plecak oraz spadochrony. Zrzuconych wcześniej zasobników nie było szans zlokalizować. Podobnie jak Krzymowskiego, który - nie znajdując kolegów - na własną rękę ruszył w kierunku Warszawy.

Raczkowski z rannym Zabielskim dotarli najpierw do Skoczowa, skąd dojechali do Bielska. Tam rozdzielili się. Zabielski, znający świetnie niemiecki, po nocy spędzonej w hotelu cudem uniknął zatrzymania - ostrzeżony przez personel uciekł przed gestapo w ostatniej chwili. Raczkowski nie miał tyle szczęścia - w rejonie Wadowic został zatrzymany przez niemiecki patrol, ale dzięki dobrze sfabrykowanym dokumentom i wyszkoleniu, zdołał wywrzeć wrażenie, że jest przemytnikiem. Trafił do wadowickiego więzienia skazany na trzy miesiące i grzywnę. Właśnie tam Raczkowski nawiązał kontakt z jednostką Batalionów Chłopskich (BCh) i rozpoczął akcję odzyskania ukrytego plecaka, w którym znajdowały się pieniądze i dokumenty.

I tu pojawia się postać Anny Szalbot. Wojciech Jekiełek, żołnierz BCh, w książce „W pobliżu Oświęcimia” wspomina, że pod koniec lutego 1941 r. otrzymał polecenie skontaktowania się z jednostką BCh z rejonu Cieszyna i znalezienia osoby znającej rejon Dębowca. Poleceniu towarzyszyły szkice terenu, na którym miał zostać ukryty cenny materiał zrzucony przez brytyjski samolot. Jekiełek udał się do mieszkającego w Cieszynie Pawła Bobka. Tam usłyszał, że warto zaangażować Annę Szalbot, ewangeliczkę z Wisły- Malinki.

- Anna Szalbot była siostrą diakonisą. Będąc w diakonacie wyuczyła się fachu pielęgniarki. W czasie wojny Niemcy rozwiązali diakonat, a siostry rozproszyły się do swoich rodzin i krewnych. A ona wtedy pomagała żydowskim dzieciom i nawiązała kontakt z ruchem oporu - mówi Władysława Magiera.

Jekiełek z Anną Szalbot rozpoczęli poszukiwania bagażu cichociemnych. Były one trudne i długotrwałe, a Anna Szalbot odegrała w nich ogromną rolę. Jej warunki fizyczne i postura pozwalały bez trudu poruszać się w otwartym terenie nie wzbudzając podejrzeń. Bo kto zwróciłby uwagę na niepozorną, przygarbioną (garb z powodu wady kręgosłupa) kobiecinę udającą staruszkę? To pozwoliło jej przemierzać okolicę i szukać ukrytego bagażu. Jak pisze w książce Jekiełek, Anna Szalbot we wsi Ochaby przechodząc przez mostek nad jednym z wielu głębokich rowów, zauważyła sznurek wystający spod desek. Za nimi ukryty był plecak cichociemnych. Kobieta wyjęła go i zaniosła do umówionej kryjówki. Dzięki temu materiały trafiły do stolicy.

- Gdyby ta przesyłka wpadła w ręce Niemców, byłaby tragedia. Wielu ludzi zostałoby zdekonspirowanych - uważa Magiera.

Pierwsza akcja cichociemnych dowiodła, że kontakt z krajem jest możliwy. Ale Brytyjczycy zawiesili zrzuty na osiem miesięcy. Wznowili je jesienią 1941 r. Do grudnia 1944 roku do Polski w ten sposób przerzucono 316 żołnierzy.

Czytaj również:
Cichociemni wylądowali w Dębowcu przez pomyłkę?

Rachela pomagała więźniom w Auschwitz

Anna Szalbot urodziła się w 1906 r. w Wiśle-Malince, gdzie spędziła pierwsze lata w ciężkich warunkach. Po śmierci ojca, a później matki, dziadków i narzeczonego, zdecydowała się na naukę w szkole pielęgniarek w Zakładach „Eben-Ezer” w Dzięgielowie. Podjęła też decyzję o służbie jako diakonisa, wybierając imię Rachela. Śluby złożyła 5 sierpnia 1927 r. w cieszyńskim kościele Jezusowym. Po rozwiązaniu diakonatu w czasie II wojny pomagała wiślanom, partyzantom i żydowskim dzieciom. Pierwszym kontaktem z ruchem oporu było znalezienie w Dębowcu cennej przesyłki ukrytej przez cichociemnych. Anna, drobna, niska, dotknięta „angielską chorobą”, czyli krzywicą (miała garb), łatwo wcieliła się w żebraczkę. Nie zaczepiana przez nikogo chodziła po Dębowcu i znalazła przesyłkę.

W czerwcu 1941 r. została zaprzysiężona jako członek Batalionów Chłopskich. Przyjęła pseudonim „Rachela”. Rozpoczęła działalność w batalionie, którego celem była pomoc więźniom w Auschwitz. Zaangażowała się w zbiórkę leków, żywności, ciepłych rękawic, skarpet i pieniędzy. W miejscach, gdzie więźniowie pracowali poza obozem, zaszywała się w stodole pustego gospodarstwa i dawała im leki i zastrzyki. Gdy gestapo z Cieszyna wpadło na jej trop, skierowano ją do Warszawy. Jako Hela Wodecka jeździła do Krakowa wożąc leki i listy dla więźniów. Zginęła 30 grudnia 1942 r. w Osieku k. Oświęcimia, gdzie w wynajętym domu robiła paczki dla więźniów. Niemieccy żandarmi zastrzelili ją w progu domu. Jej ciało spalili w obozowym krematorium.

od 16 latprzemoc
Wideo

CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na cieszyn.naszemiasto.pl Nasze Miasto