Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Kilka tajemnic Jeziora Goczałkowickiego. Co się skrywa Rybaczówka? Przekonajcie się! Zobacz ZDJĘCIA

Jacek Drost
Jacek Drost
Śląskie Morze, czyli Jezioro Goczałkowickie, to największy zbiornik wodny w regionie. Od lat rozpala wyobraźnię wędkarzy, ornitologów, ale także wszystkich miłośników przyrody. Nasz reporter odwiedził Rybaczówkę w Łące, której pracownicy gospodarują na jeziorze. - Wiem, że tu jest potężna ryba i jest jej dużo, ale wędkarsko to ciężki zbiornik - ryby są chimeryczne. Ale jak się włoży swoją pracę i przygotuje stanowiska, to ta woda potrafi wynagrodzić - mówi kierownik Rybaczówki Łukasz Pszczeliński.

Silnik niebieskiego kutra o rozpalającej wyobraźnię wędkarzy nazwie „Sandacz” szybko „zagadał” i wszedł na normalne obroty. Kiedy wypływał z zatoczki przy Rybaczówce w Łące i mijał cypel z figurką patrona rybaków - św. Piotra - słońce stało na wprost dziobu, więc trudno było dostrzec drugi brzeg. Majaczył gdzieś w oddali...

W sumie nie ma się co dziwić - Jezioro Goczałkowickie to największy zbiornik wodny w województwie śląskim, nie bez przyczyny zwany Śląskim Morzem. Jednak przy dobrej pogodzie widać nie tylko drugi brzeg, ale także łagodne pasmo Beskidów, a przy odrobinie szczęścia można zobaczyć nawet… Tatry! Nie ma w naszym w regionie drugiej takiej wody, która by tak rozpalała wyobraźnię wędkarzy, ornitologów, miłośników przyrody, poszukiwaczy przygód.

Kierownik

- Potężne jezioro - zagaduję w pewne piątkowe, październikowe, słoneczne przedpołudnie wysokiego faceta w średnim wieku, z włosami przyprószonymi siwizną i rudym zarostem.

- I potężne problemy - odpowiada Łukasz Pszczeliński, kierownik gospodarstwa rybackiego we wsi Łąka, w gminie Pszczyna, które podlega Górnośląskiemu Przedsiębiorstwu Wodociągów w Katowicach, i które zarządza tym potężnym zbiornikiem.

Śląskim Morzem rządzi właśnie Łukasz Pszczeliński. Na rybach zjadł zęby. Wie o nich wszystko lub prawie wszystko. To także na nim i jego ludziach skupia się złość wędkarzy, którzy z kolejnych wypraw wracają na tzw. zero, obwiniając zarządzaną przez niego Rybaczówkę o wszystko: złą gospodarkę; stawianie sieci w miejscach, gdzie gromadzą się ryby; słabe efekty wędkarskich zasiadek. Pszczeliński musi z tym żyć.

- Ryby cały czas są obecne w moim życiu, zawsze były moją pasją - mówi.

Zaczęło się od wędkowania z dziadkiem i ojcem. Od przeszło 20 lat łowi wyczynowo, ma na swoim koncie piękne okazy, w tym wyciągnięte z Jeziora Goczałkowickiego wielkie karpie i amury. Jednak Goczały to nie jest jedyna woda, na której łowi, bo - jak podkreśla - niełatwo wędkuje się w miejscu pracy.

Kolejnym krokiem były studia - ichtiologia i ochrona środowiska. Później były prace naukowe i robota w gospodarstwach rybackich, aż w końcu wygrał konkurs i od 2014 roku gospodarzy na Goczałach.

- Moim ukrytym marzeniem było tutaj pracować - zwierza się Pszczeliński.

Kiedy pytam go, jak widzi swoją pracę z perspektywy lat, odpowiada, że włożył sporo pracy w zbiornik. Mówi, że udało mu się odrodzić parę gatunków ryb, m.in. miętusa i okonia, które zanikały z powodu chorób i kormoranów czarnych.

- A na talerzu jaką pan lubi rybę? - podpytuję.

Pszczeliński uśmiecha się: - Szczerze… czekoladę z orzechami. Bardzo mało ryb jadam. Generalnie stosuję zasadę: złów i wypuść - odpowiada kierownik Rybaczówki.

Jezioro

Goczały, bo tak wielu nazywa ten zbiornik, to piękna i dzika woda. Jeszcze. Od południa otoczona lasami, od północy polami uprawnymi. Z klimatycznymi i niezadeptanymi przez turystów brzegami.

Jezioro powstało w 1954 roku jako zbiornik retencyjny na Wiśle i rezerwuar wody pitnej dla aglomeracji śląskiej.

Z powodu budowy zbiornika znaczna część mieszkańców wsi Zarzecze, która liczyła po wojnie ponad 3 tys. dusz, została wysiedlona. Pod wodą znalazły się wieś, dwa kościoły i cmentarz.

Do tej pory przy niskim stanie gdzieniegdzie można zobaczyć fundamenty zalanych budynków, na echosondzie widać, gdzie były domy i wykarczowano drzewa, a niejeden miejscowy potrafi patrząc na wodę powiedzieć, że tu miał dom, a tam kawał pola.

- Mieszkaliśmy w kolonii Gołysz. W jednym budynku, który nie należał do nas, żyły trzy rodziny. Dla tych, którzy nie mieli swoich domów, zbudowano bloki, m.in. trzy w Chybiu. Zostaliśmy zapisani do jednego z nich. Przesiedlono nas 11 czerwca 1954 roku. Za jednym zamachem wywieziono trzy rodziny. Przyjechały po nas dwa samochody i do wieczora zabrano nas do bloków. Nie było czasu na zastanawianie się - opowiadał mi przed siedmioma laty Czesław Mrzyk z Chybia, który w czasach, kiedy powstawało jezioro, miał 16 lat.

Teraz samo jezioro znajduje się w obszarze Natura 2000. To raj dla ptaków - okolice zbiornika są miejscem lęgowym wielu cennych gatunków.

„Na Zbiorniku Goczałkowickim stwierdzono łącznie 258 gatunków ptaków, w tym 113 gatunków lęgowych. Najważniejszą grupą ptaków lęgowych były niewróblowe wodno-błotne, które gniazdowały w liczbie 44 gatunków, w tym gatunki rzadkie i zagrożone: podgorzałka, czapla purpurowa, szablodziób, sieweczka obrożna, mewa czarnogłowa, mewa romańska, rybitwa białowąsa, rybitwa czarna, rybitwa białoskrzydła” - pisali kilka lat temu w opracowaniu „Ptaki Zbiornika Goczałkowickiego” Jacek Betleja, Jan Król, Jan Kohut i Gustaw Schneider.

Rybak Młodszy

- Dlaczego został pan rybakiem? - pytam młodego szatyna kombinującego coś przy sieci.

- Przeznaczenie - uśmiecha się 29-letni Tomasz Mazur. - Już dziadek się tym zajmował, tata też tu pracuje, a przed czterema laty dołączyłem ja - mówi pan Tomasz.

Dodaje, że mieszka tuż przy jeziorze, dorastał przy tej wodzie, więc decyzja wydawała się oczywista.

- Moja praca polega głównie na łowieniu ryb, a jak jest luźniej, to reperujemy sieci - opowiada.

W tej robocie ceni sobie spokój, ciszę i kontakt z przyrodą. Ale nie zawsze jest kolorowo.

- Jak przychodzi późna jesień czy zima, zaczynają się wiatry, łódki są oblodzone, to jest ciężko, bardzo ciężko - mówi Tomasz Mazur.

Latem też nie bywa łatwo - odbijające się od wody promienie słoneczne niszczą oczy, problemy ze wzrokiem to choroba zawodowa rybaków. Stawianie i wyciąganie sieci też jest ciężkie. Wysiadają plecy, stawy. Reumatyzm to kolejna przypadłość, która dopada rybaków. Niełatwe jest także przetwórstwo ryb. Zdarzali się więc tacy, co chcieli zostać rybakami, ale kiedy przyszły jesienne słoty i sztormy na Goczałach, to byli zaskoczeni, że to taki ciężki kawałek chleba.

Na razie Tomasz Mazur nie myśli o zmianie pracy - z wykształcenia jest technikiem samochodowym, ale jednocześnie studiuje psychologię w biznesie na WSB i - jak mówi - może jeszcze coś podziała w tej kwestii.

Kormoran

Kormoran to duży ptak wodny osiągający 80-100 cm długości, waży od 1,5 do 3,6 kg, o rozpiętości skrzydeł nawet do... 160 cm. Na pierwszy rzut oka wygląda interesująco - w oczy rzuca się czarne, połyskujące upierzenie, żółtawo-biały dziób, na głowie delikatny czub. W locie przypomina krzyż, od wyciągniętej szyi i ogona.

Kiedy przed wielu laty w pobliżu Jeziora Goczałkowickiego pojawił się pierwszy kormoran, rybacy podpływali do niego z ciekawością, po cichu, żeby nie spłoszyć niespotykanego gościa. Ale to było dawno, dawno temu.

Teraz Łukaszowi Pszczelińskiemu i jego ludziom ten ptak spędza sen z powiek. Nie jeden, ale cztery tysiące, bo - jak szacują - na zbiorniku stołuje się właśnie tyle kormoranów. A jak lecą kormorany z Finlandii czy Estonii do ciepłych krajów, to bywa ich dwa, a może nawet trzy razy więcej.

- Od lat robią nam ogromne spustoszenie w rybach - mówi Pszczeliński. Dodaje, że kormoran ma niezły apetyt, każdy ptak dziennie zjada do 70 dag ryby.

Czy przesadza? Niekoniecznie. Już przed laty Łukasz Bzoma w artykule pod tytułem „Kormorany - wilki naszych wód” zamieszczonym w „Dzikim Życiu” pisał: „Kormoran to bardzo sprawny i skuteczny drapieżnik, nierzadko polujący stadnie w przemyślany sposób i z podziałem ról (...). Każdy kormoran zjada dziennie średnio ok. 350-500 gramów ryb. Wcześniejsze szacunki, oparte głównie na analizie wypluwek, były zaniżone. Oczywiście zdarzyć się może, iż kormoran zje jednego dnia nawet ponad 1 kg ryb, jednak rekompensuje sobie to dniem bez żerowania. Kormoranów jest tak dużo, bo mają co jeść. Odżywiają się przede wszystkim rybami małymi (10-15 cm)” - napisał.

Łukasz Pszczeliński mówi, że kormoran jest ptakiem chronionym, więc nie można na niego polować - potrzebna jest zgoda ministerstwa lub marszałka województwa. Uzyskanie decyzji o odstrzale czy odstraszaniu hukowym to nie jest prosta sprawa.

- Chronimy ptaki, a nikt nie chroni ryb. Te ptaki coś muszą jeść, a żywią się naszym kosztem. My zarybiamy zbiornik, tworzymy sztuczne tarliska, ale są takie lata, że to wszystko zostaje zjedzone. Cały świat strzela do kormoranów - Czesi, Słowacy, Niemcy - tylko nie strzela się do nich w Polsce - mówi kierownik Rybaczówki.

Brygadzista

- To pan jest brygadzistą? - pytam starszego mężczyznę w bejsbolówce i granatowym polarze, który wraz z kolegami wprawnym ruchem układa na brzegu pozrywaną sieć.

- Tak jakoś mnie zrobili, nie wiem czemu... Chyba dlatego, że ich tak łagodnie traktuję - uśmiecha się pod wąsem Krystian Kubica.

Mieszka w pobliskiej Wiśle Wielkiej. Jezioro ma na wyciągnięcie ręki. Wychował się nad tą wodą. Goczały to całe je-go życie. Jest rolnikiem, ale w sumie jaki z niego rolnik, skoro kiedyś najął się do straży ochrony zbiornika, żeby przypilnować wody przed kłusownikami, a później zaczął pracować w Rybaczówce jako rybak. Tak już od 33 lat, z małą przerwą. Kawał życia.

- Co w tej robocie jest takiego fajnego? - pytam.

Pan Krystian, przebierając sieci, odpowiada z namysłem: - Przychodzi lato, jest kontakt z naturą... Teraz nie jest fajnie, bo idzie zima - wzdycha.

- Trzeba mieć jakieś specjalne predyspozycje, żeby być rybakiem? - dopytuję.

- Jakby to powiedzieć po chłopsku?... Te ryby nie każdemu pachną. To trzeba lubić. Oprawianie całej ryby, krew... Nie każdy się do tego nadaje - mówi.

Dodaje, że najbardziej w kość w tej robocie daje pogoda. Trzeba też być trochę złotą rączką, bo jak nie odławiają ryb, bo na jeziorze jest sztorm albo przyjdzie ostra zima, to całe gospodarstwo rybackie trzeba ogarnąć - tu coś naprawić, tam zamontować.

- A jak pan odpoczywa? Z wędką czy ma dość ryb? - podpytuję nieśmiało pana Krystiana.

Ten zerka na mnie spod czapki, uśmiecha się: - Nie łowię ryb na wędkę. Ja akurat hoduję gołębie. To moja pasja.

Ryby

Powierzchnia Jeziora Goczałkowickiego wynosi 3200 hektarów. Dla porównania Jezioro Żywieckie to niecałe tysiąc hektarów, a Zalew Rybnicki lewie ma 400 ha. Jego pojemność całkowita to około 168 mln metrów sześc. wody. Podczas jesiennych opadów i po zimie, kiedy topnieją śniegi, a także w czasie powodzi potężne masy wody ze zlewni Wisły wpadają do jeziora i ilość wody jeszcze się zwiększa. Z racji, że jest to zbiornik retencyjny, konieczne są zrzuty wody. To kolejna sprawa - poza kormoranami - która spędza sen z powiek Łukaszowi Pszczelińskiemu.

- Z każdym zrzutem wody zrzucamy też z jeziora ryby. Jednocześnie pozbywamy się pokarmu dla chronionych ptaków - rybitwy, ślepowrona, czapli - wyjaśnia kierownik Rybaczówki.

Co można byłoby zrobić? Można by zamontować barierę elektryczną, która podczas zrzutu wody zatrzymywałaby ryby. Koszt takiej bariery, stosunkowo prostego urządzenia polskiej produkcji, to 700 tysięcy złotych, więc na razie bariera pozostaje w sferze marzeń.

GPW podejmuje kroki związane z zabezpieczeniem zbiornika - prowadzi rozmowy w kwestii dofinansowania właśnie na barierę ochronną przed zrzutem ryby z WFOŚ oraz Ministerstwem Klimatu. Na chwilę obecną - niestety - bez sukcesów.

- Nikt nie chce nam pomóc, żeby zapewnić bazę pokarmową ptakom - mówi Pszczeliński.

Dodaje, że przyrodnicy czy ekolodzy chętnie zrobią na przykład kolejną ptasią wyspę, ale nie zastanawiają się, co żyjące tam ptaki będą jadły.

Szacuje się, że w jeziorze jest około 180-200 ton ryby konsumpcyjnej, czyli takiej, która posiada odpowiedni wymiar i można ją odłowić - sandaczy, szczupaków, węgorzy i tzw. białej ryby - leszczy, karasi czy płoci.

Trudno powiedzieć, ile ryb ginie podczas takiego zrzutu, ale nie są to małe ilości. Rybaczówka odławia - jak mówi Pszczeliński - 7 do 12 ton rocznie (sprzedawane są w sklepie przy Rybaczówce i do dwóch restauracji, nie spotkamy ich w hipermarketach, jak zapewnia Pszczeliński), a wędkarze i kłusownicy kilka razy tyle.

Gdyby nie zarybienia, ryb w Goczałach w ogóle by nie było. - Sandacza co roku wpuszczamy pół miliona, szczupaka 260 tysięcy sztuk, a węgorza prawie 45 tysięcy. Do tego dochodzi naturalne tarło ryb karpiowatych, więc z milion ryb rocznie przybywa. Tylko, żeby dożyły do pierwszego tarła, to trzeba lat. To nie są drożdże, że je rozpuścimy i ciasto zaraz urośnie. Sandacz rośnie do wymiaru, kiedy go można zabrać, pięć lat, okoń - trzy lata. Leszcz - cztery lata. Ryby nie rosną z dnia na dzień - mówi Pszczeliński.

Rybak Starszy

- Pracował tutaj tata i jak umarł, to ja za niego przyszedłem - opowiada Tadeusz Mazur, który w Rybaczówce pracuje już od 26 lat. - Przeleciało. Nawet człowiek nie wie kiedy.

Mówi, że nie myślał o zmianie pracy, bo najbardziej ceni w niej sobie robotę blisko natury, na świeżym powietrzu.

- A pieniądze? - pytam.

- Temat rzeka... - słyszę dyplomatyczną odpowiedź.

- Ogólnie robota bardzo fajna - mówi pan Tadeusz.

Kłusownicy i wędkarze

Jezioro Goczałkowickie to raj nie tylko dla wędkarzy (rocznie GPW sprzedaje około 8 tysięcy zezwoleń na połów ryb), ale - niestety - także kłusowników.

- Kłusownicy byli, są i będą. Tylko skala bywa mniejsza lub większa. Na przestrzeni lat kłusownictwo jest większe, bo i chętnych na dobrą, tanią rybę nie brakuje - ocenia Pszczeliński. Dodaje, że gdyby nie było popytu, to nie byłoby kłusowników.
Niestety, coraz częściej kłusownicy są coraz lepiej zorganizowani, coraz lepiej wyposażeni i coraz bardziej bezczelni, bo potrafią opróżniać nawet sieci stawiane przez ludzi z Rybaczówki.

- Wielu wędkarzy także nie jest fair - mówi Pszczeliński. - Nie wkładamy wszystkich do jednego worka, ale wielu nie przestrzega regulaminów, limitów, okresów ochronnych. To także szkodzi zbiornikowi. Jako gospodarstwo mamy mnóstwo przepisów, których musimy przestrzegać, czyli Ustawę o rybactwie, decyzję marszałka, okresy ochronne. Tego wszystkiego się trzymamy, bo mamy kontrole Państwowej Straży Rybackiej, Urzędu Marszałkowskiego, Wód Polskich, cały czas jesteśmy pod kontrolą. Nawet ja, wiedząc, że mam rybę na tarle, to czekam, aż tarło się zakończy - mówi Łukasz Pszczeliński.

Tymczasem kłusownicy i niektórzy wędkarze te wszystkie obostrzenia mają, krótko mówiąc, gdzieś.

- Wiem, że tu jest potężna ryba i jest jej dużo, ale wędkarsko to ciężki zbiornik - ryby są chimeryczne. Ale jak się włoży swoją pracę i przygotuje stanowiska, to ta woda potrafi wynagrodzić - zapewnia Pszczeliński.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Dziwne wpisy Jacka Protasiewicz. Wojewoda traci stanowisko

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na cieszyn.naszemiasto.pl Nasze Miasto