Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Goli kamienicznicy

Robert Kowal
Kiedy przed laty, żyjąc w ustroju sprawiedliwości społecznej, marzyliśmy o kapitalizmie, większość z nas nie myślała o negatywnych stronach świętego prawa własności.

Kiedy przed laty, żyjąc w ustroju sprawiedliwości społecznej, marzyliśmy o kapitalizmie, większość z nas nie myślała o negatywnych stronach świętego prawa własności. Jako społeczeństwo byliśmy wtedy goli i co miesiąc w mniej lub bardziej kiepskim stylu zaliczaliśmy egzamin z ekonomiki swoich gospodarstw domowych. Dopiero upadek realnego socjalizmu uświadomił Polakom, że posiadanie majątku nie jest zajęciem bezstresowym. Że komuna nas wyzyskiwała, ale przynajmniej spaliśmy spokojnie.

Weźmy przykład mitu, wedle którego wystarczy zainwestować na giełdzie w papiery byle spółki, aby bez zabrudzenia rąk zarobić krocie. Do mentalnego lamusa trafiło też przekonanie o nieprzemijającej wartości domowych zapasów dolarów w skarpecie i srebrnych sztućców po dziadkach. Kiedyś o sile nabywczej amerykańskiego pieniądza decydowała nie zmieniana przez lata cena pół litra Żytniej w Peweksie. Dziś na różnicach kursowych można w mig stracić miliony.

Daleką drogę, od dziecięcej naiwności po gorzką dojrzałość ekonomiczną, przeszedł ostatnio m.in. Zygmunt W. z Cieszyna. Swojej szansy w kapitalizmie poszukiwał na rynku nieruchomości, wychodząc z założenia, że każde mieszkanie - podobnie jak statek czy masło - jest towarem. Jeśli nim w istocie jest, to podlega prawu popytu i podaży, czyli można na nim zyskać lub stracić. Tak sobie właśnie wtedy pomyślał przedsiębiorczy pan Zygmunt, po czym kupił kamienicę w sercu miasta. Dla jasności dodajmy, że był to budynek z wkładem, tj. z lokatorami.

Dom kosztował okrągłą sumkę plus zadłużenie w banku. Idea była jednak jasna, stąd mimo iż inwestycja łączyła się z koniecznością osobistych wyrzeczeń - nikt w rodzinie W. nie narzekał. Kamienica była przecież brylantem w majątku rodowym - źródłem prestiżu i utrzymania dla nabywcy i jego potomków. Ale wbrew oczekiwaniom nowego właściciela, cieszyński Koh-i-noor nie błyszczał nawet w części tak, jak jego szlachetny pierwowzór. Czynsz uzyskiwany od lokatorów nie wystarczał bowiem na konieczne remonty i prace modernizacyjne. W rezultacie, budynek stopniowo podupadał, by w końcu stanowić zagrożenie dla zdrowia i życia mieszkańców.

Sprawą zainteresowała się prokuratura. Sporządzona na jej wniosek ekspertyza biegłych inżynierów była jasna. Według niej, kilkuletnia przerwa w niezbędnych naprawach doprowadziła do powstania poważnych uszkodzeń budynku, m.in. w postaci pęknięcia ścian, niedrożności kanałów kominowych, wadliwej instalacji elektrycznej oraz penetracji dachu i fundamentów przez wody opadowe i pobliską rzekę. W tej sytuacji dom mógł w każdej chwili runąć, grzebiąc tak mienie lokatorów, jak ich samych osobiście.

Postępowanie właściciela posesji zostało przez oskarżyciela zakwalifikowane podobnie, jak na przykład umyślne zdetonowanie materiału wybuchowego albo bomby atomowej. Za długotrwałe powstrzymywanie się od remontu budynku Zygmunt W. może zapłacić nawet ośmioletnią odsiadką w więzieniu. Taką bowiem karę dla gołych kamieniczników ustalił ustawodawca, który chroni przed eksmisją lokatorów notorycznie zalegających z czynszem, a pozostałych uszczęśliwia regulowaną wysokością komornego. Dzięki temu są oni w gospodarce rynkowej tą grupą społeczną, która może nadal spać spokojnie.

PS. Personalia oskarżonego zostały zmienione.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak postępować, aby chronić się przed bólami pleców

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na cieszyn.naszemiasto.pl Nasze Miasto