Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Polskie Imperium Michael Morys-Twarowski. Cieszyński historyk napisał wyjątkową książkę

Jakub Marcjasz
Michael Morys-Twarowski z Cieszyna, autor książki „Polskie imperium. Wszystkie kraje podbite przez Rzeczpospolitą”, mówi o swojej publikacji.

Mieszkańcy Śląska Cieszyńskiego mogą kojarzyć cię przede wszystkim z tekstami historycznymi poświęconymi historii regionu, w tym jako jednego z autorów monografii Cieszyna oraz Śląska Cieszyńskiego. Tymczasem na rynku ukazała się właśnie twoja książka o historii... Polski.
Perspektywa Śląska Cieszyńskiego pozwala spojrzeć na historię Polski z dystansu. Dla historyka zajmującego się Śląskiem dawna Rzeczpospolita Obojga Narodów to sąsiednie państwo. Z drugiej strony wiedziałem, że można napisać książkę, która nie jest w żadnym stopniu mitomańska, tylko twardo osadzona na źródłach, która przypomina o tym, że Polska kiedyś była wielka. To jest książka popularnonaukowa, której celem jest wytłumaczenie i usystematyzowanie rzeczy, które tkwią (albo i nie) w naszej świadomości. Takie stwierdzenie: „Polska od morza do morza”. Termin jest znany, ale większość osób nie potrafi wskazać, gdzie na tym drugim morzu Polska leżała.

„Polskie imperium. Wszystkie kraje podbite przez Rzeczpospolitą”. To tytuł książki. Przyznam, że dość interesujący i odważny. Czytanie o polskiej historii jest dość przygnębiające, zwłaszcza książek o wieku XIX i XX, kiedy przeszliśmy czyściec zaborów i piekło okupacji. Tymczasem dawna Polska to było państwo, które miało niesamowitą historię.

Tytuł może brzmi bombastycznie, ale jeśli chodzi o pojęcie imperium, to jest termin jak najbardziej uzasadniony. Na przykład XVII-wieczna Szwecja czy nawet XIII-wieczna Norwegia są nazywane imperiami. Dlaczego więc nie Polska? Nie jestem pierwszym, który poszedł tym tropem. Pojęcie „polskie imperium” używał w swoich pracach John P. Le Donne, historyk związany z Uniwersytetem Harvarda.

Ale polscy historycy go nie używają.
Mając perspektywę wydarzeń z dwóch ostatnich stuleci - a nawet trzech, bo XVIII wiek też Polski nie rozpieszczał - trudno oswoić się z taką zbitką. Niektórzy badacze unikają określenia polskiego imperium, zestawiając go z imperium rosyjskich Romanowów. Z jednej strony republika szlachecka, z drugiej państwo rządzone przez despotycznego cara.

Poza tym często patrzymy na przeszłość przez pryzmat współczesności i umyka nam rozległość polskiego państwa. Przykładowo, lenna Rzeczpospolitej nie funkcjonują w naszej świadomości jako jej części. A przecież były jej częściami!

A takie Prusy Książęce? Przecież od słynnego hołdu pruskiego miały swojego księcia.
Tak, ale mimo to mieszkańcy Prus Książęcych uważali się za mieszkańców Rzeczpospolitej. W 1657 roku, kiedy tamtejszy książę uzyskał zgodę, aby nie być już polskim lennikiem, to protestowali i pisali do polskiego króla, do swojego króla, że nie można ich rzucać „jak gruszki lub jabłka”, bo są mieszkańcami Rzeczpospolitej.

Czasy nowożytne, nie mówiąc o średniowieczu, to okres, gdzie różne części państwa funkcjonowały na różnych zasadach. Nie dążono do unifikacji za wszelką cenę, bardziej szukano formuły, która dla elit poszczególnych części Rzeczpospolitej byłaby najbardziej atrakcyjna - co też było kluczem do polskich sukcesów.

A nie jest tak, że my lubimy patrzeć na naszą historię poprzez pryzmat klęsk.
Bardziej to kwestia bliskości chronologicznej. Ludzie kupują chętnie książki o II wojnie światowej, bo interesują się stosunkowo niedawnym okresem w dziejach, znanym osobiście lub z relacji świadków, a nie dlatego, że wtedy Polacy przechodzili najgorszy okres w historii.

Oprócz tego tkwi w nas ta narracja walki o „wolność naszą i waszą”, a tutaj mamy wizję państwa, które rozrastało się, zajmując kolejne terytoria.

Książka została wydana przez wydawnictwo Znak w ramach serii Ciekawostki Historyczne.
To seria popularnonaukowa, ale książki, które się w niej ukazały („Epoka hipokryzji. Prawda o seksie w II Rzeczpospolitej...” oraz „Okupacja od kuchni...” - przyp. red.), oparte są na rozległej kwerendzie, mają poważne zaplecze warsztatowe. W przypadku „Polskiego imperium” udało mi się sprostować kilka błędów, funkcjonujących w literaturze naukowej. Przykładowo, dokument na mocy którego w 1462 roku Kaffa stała się częścią Królestwa Polskiego, wystawiono w Inowrocławiu. W 1947 roku profesor Marian Małowist, wybitny historyk, przez pomyłkę napisał Włocławek i od kilkudziesięciu lat badacze piszą głównie o Włocławku. Jasne, to drobiazg, ale pokazuje na jakim poziomie szczegółowości weryfikowałem fakty.

Ale to nie jest praca naukowa, lecz książka bez nadęcia, jak powiedziałeś mi, kiedy rozmawialiśmy o niej pierwszy raz. Już na początku można odnaleźć kilka cytatów potwierdzających to zdanie. Choćby taki: „Według jednej z relacji Bo lesław wpadł w furię niczym filmowi bohaterowie grani przez Mela Gibsona”. Nie brakuje też nawiązań do współczesności.
Zależało mi, aby lektura książki była przyjemna, aby miała żywą narrację, aby to była wciągająca opowieść. Nie wiem na ile mi się udało, ale na pewno nie jest to suchy zestaw ważnych dat i faktów. Taki można znaleźć bez problemu w internecie. Chodziło mi też o zaprezentowanie pewnej wizji przeszłości, wszak historia jest gdzieś zawieszona między literaturą a nauką.

W Szwecji przypomniał o tym w ostatnich latach Peter Englund, piszący o - pozostając w tematyce imperium - o swoim kraju, gdy był potęgą w XVII wieku. Jego książki są napisane pięknym literackim językiem, czyta się je jak reportaże. Pokazują, że można o historii pisać ciekawie.

Tymczasem badacze często zamykają się w małych twierdzach, gdzie są bezpieczni i nikt nie może ich „postrzelić”, wytknąć jakiegoś błędu, bo wszystko przeczytali na dany temat i wszystko wiedzą, często jako jedyni na świecie. Takie prace są bardzo potrzebne, bo to są to cegiełki, z których buduje się świetne syntezą, ale koniec końców siedzenie w wąskich tematach staje się sztuką dla sztuki.

Zadałem niedawno moim znajomym historykom pytanie: „Jaka jest wasza ulubiona książka historyczna?”. I pojawił się problem z odpowiedzią. Dla ludzi, którzy naukowo zajmują się przeszłością, gdzieś tam zanikła radość z czytania książek historycznych. Czytając je, skupiamy się na przypisach i literaturze. Podchodzimy do tego technicznie. Sam napisałem kilkadziesiąt prac naukowych, mam nadzieję, że wartościowych, ale mam też pewność, że w większości nudnych, skierowanych do nielicznego grona odbiorców. Ile osób chciałoby przeczytać mój doktorat o barokowym wręcz tytule „Elity chłopskie na Śląsku Cieszyńskim od XVIII do początku XX wieku na przykładzie rodu Palarczyków”? Kilka? Kilkanaście?

Problem w ogóle dotyczy całego środowiska. Większość prac historycznych jest nudna. Tymczasem nudna wcale nie znaczy ważna. Wystarczy sobie przypomnieć teksty badaczy aktywnych w okresie międzywojennym, które są świetne pod względem literackim. Sztandarowy przykład to Władysław Konopczyński, wybitny historyk, którego czyta się z przyjemnością. Z jednej strony na uczelnie trafia mnóstwo miernot, nieraz w wyniku ustawionych konkursów, z drugiej historyków dopadła mania wąskich specjalizacji.

„Polskie imperium” to jednak temat bardzo szeroki. Na ponad 300 stronach przedstawiasz opis wydarzeń mających miejsce pod różnymi szerokościami geograficznymi na przestrzeni ponad 700 lat. Jak długo trwała praca nad książką?
Około półtora roku. Pisanie tej książki to była niesamowita podróż chronologiczna i geograficzna. Każdy rozdział dotyczy innego miejsca i innej epoki, w pewnym sensie jest zamkniętą całością. Musiałem jeszcze dokonać selekcji materiału. Nie chodziło o to, aby napakować książkę faktami i zrobić z niej encyklopedię polskich podbojów, ale o stworzenie opowieści, zawierającej rzeczy najważniejsze i najbardziej ciekawe.

Czy masz jakieś oczekiwania związane z książką?
Marzy mi się, aby miała pewien aspekt turystyczny. Jak Polak pojedzie do Bari, to może powiedzieć: „Tutaj rządziła polska królowa”. Jak pojedzie do Sztokholmu - to miasto w 1598 roku zdobyło 12 Polaków. Jak pojedzie do Bukaresztu - o, to miasto, gdzie dwukrotnie wkraczały polskie wojska. Czy wreszcie do Berlina, gdzie jest i pomnik księcia Jaksy z Kopniku, i ulica jego imienia - to przecież był polski możnowładca, rządzący na terenie, gdzie dziś znajduje się niemiecka stolica.

Nie chodzi o bezrefleksyjne patrzenie przez różowe okulary, pamiętajmy, że to historia imperium, którego już nie ma. Pewnie, nie należy zapominać o czarnych stronach polskiej przeszłości. Ale warto mieć świadomość, jak momentami niesamowita była historia tego państwa

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Nie tylko o niedźwiedziach, które mieszkały w minizoo w Lesznie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na cieszyn.naszemiasto.pl Nasze Miasto