Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Beata Łysek: Na przekór lawinie przeciwności losu

Katarzyna Koczwara
Beata Łysek z rodziną. Sesję ufundowała właścicielka cieszyńskiego studia fotograficznego.
Beata Łysek z rodziną. Sesję ufundowała właścicielka cieszyńskiego studia fotograficznego. Marzena Delong
Walczą o każdy dzień, o swoje życie, rodzinę, swój byt. Doszli do momentu, gdy sami już nie dają rady. Potrzebne jest wszystko, od produktów nierefundowanych po żywność. Beata i Tadeusz Łysek z Kisielowa próbują żyć normalnie, ale coraz trudniej im o tą normalność walczyć.

Diagnoza nowotwór
Najpierw, gdy miała 3 lata, zostawiła ją matką, dała dwie lalki i powiedziała „pamiętaj o mnie”, gdy miała 8 lat niespodziewanie zmarł ojciec. Zaczęła się wędrówka po rodzinach zastępczych i trudna dorosłość rozpoczęta w dniu ukończenia 18 lat. - Musiałam sobie dawać radę, łapałam się różnych zajęć, by przeżyć, dużo straciłam, ale zyskałam bagaż życiowych doświadczeń – wyznaje Beata Łysek.

Los odmieniło spotkanie dawnego przyjaciela z dzieciństwa. Zaiskrzyło. Pobrali się wbrew oczekiwaniom mieszkańców rodzinnej wsi Tadeusza. Miłość kwitła, szybko młode małżeństwo zaczęło spodziewać się upragnionego dziecka. - Kiedy byłam w czwartym miesiącu ciąży, usłyszałam diagnozę – nowotwór szyjki macicy. Lekarz kazał mi usunąć problem. W moim nienarodzonym dziecku widział problem – wspomina Beata. Postawili wszystko na jedną kartę. Choć nikt w powiecie cieszyńskim nie chciał podjąć się prowadzenia ciąży, walczyli. Tak trafili do Tychów. To właśnie tam w Wielką Sobotę, 15 kwietnia 2006 roku, na świat przyszedł Mateusz. - Miałam rodzić naturalnie, ale USG pokazało, że Mateusz ma owiniętą pępowinę wokół szyi. Miałam cesarskie cięcie – wspomina Beata. Po dwóch godzinach od operacji kazała sobie pokazać syna. - Policzyłam mu wszystkie paluszki, sprawdziłam każdą część ciała i już nie pozwoliłam sobie odebrać – mówi Beata Łysek.

Przyszedł czas na walkę z nowotworem. Rak okazał się podstępny. Względny spokój trwał dwa lata. Pojawiły się przerzuty na tarczycy i nieskuteczna radioterapia. - Żona źle znosi jod, nie wzięła całej serii, podczas jednej z sesji konieczna była reanimacja – wspomina Tadeusz.

Kolejny cios – wypadek Tadeusza
W 2008 roku Tadeusz pomagał robotnikom przy remoncie dachu. - Coś mi strzeliło w plecach, ta sytuacja powtórzyła się w pracy. Przywieźli mnie do domu – odtwarza wydarzenia mąż Beaty. Wezwano karetkę, ale lekarz uznał, że to nic poważnego, kazali leżeć. Po 5 dniach Tadeusz nie był wstanie wstać z łóżka, nie trzymał płynów. Ponowna wizyta pogotowia zakończyła się transportem do Jastrzębia i operacją neurochirurgiczną. - Usłyszałam, że ratują mu życie, ale raczej już nigdy nie będzie chodzić – dodaje Beata Łysek.

Nie załamała się, z dwuletnim Mateuszem codziennie była w szpitalu, wspierała męża, który próbował oswoić tę sytuację. Z dnia na dzień stał się całkowicie zależny od żony. Każdego dnia toczy walkę o sprawność, wbrew pierwotnej diagnozie, po 5 latach od wypadku, nieporadnie i o kulach, ale chodzi. Niestety uszkodzone nerwy i częściowa martwica komórek czyni codzienność jeszcze trudniejszą. Do cewnika już się przyzwyczaił. Problemem jest odleżyna. - Nie ma szans na przeszczep w tym miejscu, nie przyjmie się. Obecnie to walka, by się nie powiększała, by nie doszła do kości. Jestem teraz pielęgniarką mojego męża, to ja opatruję ranę, oczyszczam ją – zauważa Beata.

Zajmuje się swoimi chłopakami. Przyszedł czas, że powinna przede wszystkim zająć się sobą. Rak znowu daje o sobie znać. Na stałą pracę Beata nie ma szans. Utrzymują się w sumie za 1500 zł. To nawet nie połowa potrzebna na ich leki. - Bez rehabilitacji miesięcznie na lekarstwa potrzebuję ok. 3,5 tys. zł. Jak nie mam, zaczynam swoje leki brać co drugi dzień, Tadeuszowi zamiast 6 razy dziennie zmieniam opatrunek 2 razy. Taka eutanazja po polsku – z goryczą mówi Beata.

Trudna codzienność
Co ich trzyma, co powoduje, że nie zatracili się w poczuciu beznadziei? Zgodnie mówią: Mateusz. Syn jest siłą napędową do walki o życie i zdrowie. Niestety sami już nie dają sobie rady. - Jesteśmy wdzięczni za każdą pomoc, każdy kupiony lek, opatrunek, podkład, każdą strzykawkę. Ale też za środki czystości, pościel, jedzenie, ubranie dla Mateusza – wymienia jednym ciągiem Beata. Choć sami mają za mało, by skupić się na walce o siebie, pod ich domem schronienie znalazły też zwierzaki. - Dobrzy ludzie przysyłają też pokarm dla nich – wyjaśnia Beata Łysek.

Robią co mogą, by wiązać koniec z końcem. Niewiele, a jeśli już to oszczędnie w słowach, mówią o mieszkańcach rodzinnego Kisielowa. Beata robi stroiki, które potem sprzedaje. W internecie prowadzi bazarek, na którym można licytować otrzymaną od darczyńców biżuterię. Liczy się każda złotówka, każda ofiarowana rzecz. Ale i dobre słowo, wsparcie. - Mimo że udostępniłam dokumentację medyczną, Tadeusz jest pod opieką fundacji Avalon, wciąż pojawiają się anonimy, że udajemy. Są ludzie, którzy wiedzą lepiej, czy miałam kolejną operację czy nie – mówi rozgoryczona i zapewnia, że mimo wszystko będzie walczyć dalej, bo ma dla kogo żyć.

Każdy kto chciałby pomóc Beacie, Tadeuszowi i Mateuszowi, proszony jest o kontakt z naszą redakcją. Rzeczy licytować można na bazarku Beaty Łysek:
https://www.facebook.com/events/1424814964411441/

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak globalne ocieplenie zmienia wakacyjne trendy?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na cieszyn.naszemiasto.pl Nasze Miasto